Na miejsce w historii naszego futbolu zapracował sobie długimi latami. Legendarny trener Orest Lenczyk zmarł w wieku 81 lat.
Dziś takich trenerów już nie ma. Albo… prawie nie ma. Fakty są jednak takie, że w polskim futbolu (inaczej niż w niektórych europejskich ligach) w ostatnich latach coraz częściej stawia się na szkoleniowców „młodego pokolenia”, z których niektórzy mają na karku nawet mniej wiosen od swoich podopiecznych. Wśród szkoleniowców, którzy prowadzą drużyny najwyższej klasy rozgrywkowej, najstarsi najczęściej ledwie przekraczają granicę 60 lat. Tymczasem on – kiedy na ławce wrocławskiego Śląska sięgał po swoje trzecie w karierze mistrzostwo Polski w 2012 roku, zbliżał się do 70. urodzin! I choć już od dłuższego czasu ligowej rywalizacji przyglądał się dalszej perspektywy, wciąż był jedną ważnych postaci piłkarskiego środowiska, pamiętanych i wspominanych przez fanów nad Wisłą.
Jego zawodowa droga od samego początku nie była oczywistością. Urodzony w Sanoku Orest Lenczyk pochodził z nauczycielskiej rodziny, a jego rodzeństwo zdecydowało się na edukację w zakresie medycyny. On postanowił próbować swoich sił w sporcie. Najpierw jako piłkarz, jednak wielkiej kariery nie zrobił. Grał w Sanoczance (późniejszej Stali) Sanok, Stomilu Poznań, Ślęzie Wrocław i Moto Jelczu Oława. Grę zakończył z powodu kontuzji kolana, ale już wcześniej – równolegle przygotowywał się do nowej roli. Wykształcenie zdobywał najpierw w Studium Nauczycielskim Wychowania Fizycznego w Gdańsku, a później w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego we Wrocławiu (w tym czasie naukę łączył m.in. z grą w Ślęzie). Jego wybory nie zawsze spotykały się ze zrozumieniem i uznaniem najbliższych.
"Mój brat, siostra a także bratanek są lekarzami. Kiedyś jak przyjechałem do domu po jednym czy dwóch przegranych meczach i byłem mocno zbity, to mama spojrzała na mnie i powiedziała: „ Jakbyś się troszkę lepiej uczył, to nie byłbyś teraz trenerem”. Rodzice bardzo liczyli, że to właśnie ja będę lekarzem. Z kolei moja ciocia, która też była z rodziny lekarskiej, gdy dowiedziała się, że poszedłem na AWF, to powiedziała: „O Jezu, to on będzie uczył machania rękami, jak ten nasz tutaj sąsiad w Sanoku”. Wszystko zrozumiałem."
WYPOWIEDŹ DLA „SUPER EXPRESSU” Z 3 CZERWCA 2023 R.
Z biegiem czasu coraz bardziej stawało się jasne, że jego przeznaczeniem jest jednak praca trenerska, którą z sukcesami wykonywał łącznie przez ponad 40 lat. Bogatych w ciekawe doświadczenia, sukcesy, ale także barwne wypowiedzi, którymi zapisał się w pamięci i kibiców krajowego futbolu.
Wypowiedź, której szkoleniowiec udzielił po latach „Tygodnikowi Sanockiemu” być może trafnie oddaje jego trenerskie początki. Choć zaczynał w Karpatach Krosno, Stali Rzeszów, Siarce Tarnobrzeg i Stali Mielec (głównie pełniąc rolę asystenta), poważny sprawdzian czekał na niego dopiero pod Wawelem. To Wisła okazała się jego pierwszym wielkim wyzwaniem, któremu jak się okazało, szybko sprostał. Pierwsze dwa lata to jednak także rola II trenera, po której działacze klubu powierzyli mu pełną odpowiedzialność.
"Wisła (...) grała nierówno. O ile w 1976 r. zajęła w lidze trzecie miejsce, o tyle rok później, nie wiedzieć czemu, osunęła się aż na dziesiątą lokatę. Działacze uderzyli pięścią w stół – na stanowisku pierwszego szkoleniowca zatrudnili ambitnego i charakternego Lenczyka. 35-letni szkoleniowiec do tej pory pracował w Wiśle jako asystent pierwszego trenera, dlatego miał doskonałe rozeznanie w kłopotach krakowskiej szatni. Uznano, że jest wystarczająco kompetentny, by zdiagnozować kłopoty i im zaradzić. Wywiązał się z zadania i w czasach, kiedy polska liga była autentycznie mocna, po 28 latach oczekiwań doprowadził Wisłę do mistrzowskiego tytułu."
FRAGMENT ARTYKUŁU A. BUGAJSKIEGO NA PRZEGLADSPORTOWY.ONET.PL Z 28 MAJA 2023 R.
Jako pierwszy trener Wisły – po zastąpieniu Aleksandra Brożyniaka – Orest Lenczyk pracował w latach 1977-1979. Po wywalczeniu mistrzowskiego tytułu w sezonie 1977/1978, w kolejnym Biała Gwiazda pod wodzą Oresta Lenczyka bardzo dobrze spisywała się również w Pucharze Europy. W pokonanym polu wiślacy najpierw w 1/16 finału zostawili belgijski Club Brugge, prowadzony przez legendarnego austriackiego szkoleniowca Ernsta Happela (w Brugii przegrali 1:2, ale u siebie zwyciężyli 3:1, po dwóch golach w ostatnich 10 minutach), a w 1/8 czechosłowacką Zbrojovkę Brno (dzięki remisowi 2:2 na wyjeździe i wynikowi 1:1 przed własną publicznością). I choć batalię o awans do czołowej czwórki Starego Kontynentu rozpoczęli od zwycięstwa przy Reymonta 2:1 nad Malmö FF, w rewanżu Szwedzi odrobili straty z nawiązką, a mecz zakończył się wynikiem 4:1.
Ostatecznie Lenczykowi w tym samym sezonie nie udało się również sięgnąć po kolejne trofeum w kraju. W lidze obrońcy tytułu uplasowali się na fatalnym 13. miejscu (zaledwie 4 punkty nad strefą spadkową), a w Pucharze Polski, w finale musieli uznać wyższość Arki Gdynia (1:2).
Po tych niepowodzeniach szkoleniowiec musiał pożegnać się Krakowem, ale jak się okazało – nie na zawsze. Z Wisłą był związany bowiem również w latach 1984-1985, 1994, 2000-2001. W tym ostatnim okresie doprowadził Białą Gwiazdę ponownie do mistrzowskiego tytułu. Wcześniej prowadził drużynę również w europejskich pucharach. Szczególnie pamiętny okazał się dwumecz w 1. rundzie Pucharu UEFA 2000/2001 z Realem Saragossa, w którym najpierw w Hiszpanii krakowianie polegli 1:4, żeby przed własną publicznością zwyciężyć w takim samym rozmiarze, a losy awansu rozstrzygnąć na swoją korzyść w serii rzutów karnych.
Trener Lenczyk nigdy nie owijał w bawełnę. Niezależnie od tego czy to się komuś podobało, czy nie. Był surowy i wymagający, ale jak trafił na właściwą grupę ludzi, był z nich w stanie zbudować zespół i osiągać sukcesy. Tak było we Wrocławiu. Ze Śląskiem po raz pierwszy w roli szkoleniowca był związany w latach 1979-1980, ale do historii klubu przeszedł ponad 30 lat później. To właśnie wtedy ekipie ze stolicy Dolnego Śląska przywrócił dawny blask, najpierw doprowadzając ją do wicemistrzostwa w 2011, a rok później do drugiego w dziejach mistrzowskiego tytułu. Osiągnięcie było tym cenniejsze, że triumf wrocławian przed startem rozgrywek nie był czymś oczywistym. Ostatecznie WKS o punkt wyprzedził Ruch Chorzów i o trzy Legię Warszawa.
Trzecie i – jak się okazało – ostatnie mistrzostwo Polski w karierze w roli pierwszego trenera, Orest Lenczyk świętował z piłkarzami Śląska w symbolicznym dla siebie miejscu – na stadionie Wisły w Krakowie (6 maja 2012 roku).
Opisywanie rok po roku, liczącej ponad cztery dekady szkoleniowej kariery trenera Lenczyka, w ledwie krótkim opracowaniu jest oczywiście niemożliwe, jednak z kronikarskiego obowiązku należy wymienić również inne kluby, z którymi osiągał bardzo dobre wyniki. Ze Stalą Mielec w 1975 roku, jeszcze jako asystent, sięgnął po mistrzostwo. Dorobek ze Śląskiem to również medal za zajęcie 3. miejsca w mistrzostwach Polski (1980) i Superpuchar (2012), po który już 17 lat wcześniej sięgnął z GKS-em Katowice. Do najniższego stopnia podium w lidze (1983) w Ruchu Chorzów „dorzucił” także finał Pucharu Intertoto (1998). W 2007 roku został architektem największego sukcesu w historii GKS-u Bełchatów – wicemistrzostwa kraju. Po tym jak w 2009 roku wprowadził do ekstraklasy Zagłębie Lubin, pięć lat później z Miedziowymi dotarł do finału Pucharu Polski.
Chyba trudno o bardziej wyraziste postawienie sprawy. Oczywiście nie wiemy jak na tę wypowiedź zareagowała swego czasu wybranka serca trenera, ale nie ulega wątpliwości, że jeśli czemukolwiek w życiu poświęciło się kilkadziesiąt lat, nie można nazwać tego po prostu pracą. Orest Lenczyk przez dekady swojej działalności w krajowym futbolu zasłużenie cieszył się uznaniem i szacunkiem nie tylko piłkarzy, ale również obserwatorów, dziennikarzy i kibiców. Swoją wiedzą i doświadczeniem dzielił się nie tylko na ławce trenerskiej, ale także w Polskim Związku Piłki Nożnej, z którym przez kilkanaście lat współpracował w różnym charakterze (był m.in. członkiem Zarządu, Wydziału Szkolenia, działał też w Radzie Trenerów). Jeśli czegokolwiek brakuje w jego zawodowym CV, to pracy z najważniejszą drużyną w kraju.
Orest Lenczyk był laureatem również wielu nagród przyznawanych przez środowisko piłkarskie i dziennikarzy zajmujących się sportem. W 1990 i 2006 roku uznano go „Trenerem Roku” w plebiscycie tygodnika „Piłka Nożna”. W 2011 podobne wyróżnienie przyznano mu na Gali Ekstraklasy. W ostatnich latach aktywnie nie działał już w sporcie, korzystając z uroków zasłużonej emerytury. Z boku obserwował ligową rywalizację, a swoimi spostrzeżeniami od czasu do czasu dzielił się również z przedstawicielami mediów. To, co nie uległo jednak zmianie, to fakt, że swoimi wypowiedziami wciąż potrafił zaszokować. Tak jak refleksją na temat wykonywanego przez siebie zawodu.
"Czasem sobie myślę, że wykonywałem zawód dla idioty. Jak można było dla niego poświęcić rodzinę i jechać co tydzień 300 km w jedną stronę, zajeżdżać kolejne auta. Nikt mi nie zwracał za benzynę, kiedy jeździłem z Krakowa do Bełchatowa, Łodzi, Wrocławia – czy moja ostatnia praca – do Lubina. Wstawałem o 5 rano, często człowiek był zmęczony, dwa albo trzy razy byłem na pograniczu wypadku i równie dobrze mogłem już pójść do nieba, albo do... piekła. Ale kto to brał pod uwagę? Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek opuścił trening. Przez 45 lat wykonywałem zawód dla idioty, niestety to zostaje w życiorysie. Mogę być tylko spokojny, że rodzina się ze mnie nie śmieje."
WYPOWIEDŹ DLA „SUPER EXPRESSU” Z 3 CZERWCA 2023 R.
źródło: Polski Związek Piłki Nożnej
댓글